W sporcie do tego, co było kiedyś, już więcej się nie wraca. Można, a nawet trzeba pokusić się o analizę, przemyśleć kilka spraw, ale tylko po to, aby wyciągnąć wnioski, zapamiętać lekcje i wreszcie zanotować wszystko to, co może przydać się w przyszłości. To dlatego ten tekst jest ostatecznym publicznym rozprawieniem się minionym sezonem. Dialog wewnętrzny mam już dawno za sobą.
Lekcja numer 1. Ciągle się uczę.
Ten sezon był sinusoidą – raz lepiej, raz gorzej. Ta amplituda zmian sprawiła, że choć spotykaliście mnie na ogół pogodnego i chętnego do rozmowy, nie zawsze czułem się rewelacyjnie. Biegałem raz po dolinach, innym razem po szczytach, czasami znajdowałem się właśnie na stromym podbiegu. Ale wiecie co? Zawsze biegłem do przodu i dlatego dzisiaj niczego nie żałuję.
Sumarycznie te kilka miesięcy mogę uznać za dobre. Z pewnością zdobyłem dużo cennego doświadczenia, na czym najbardziej mi zależało. Najważniejsze, że już wiem, dlaczego czasami bywało gorzej i na tej podstawie mogłem wyciągnąć wnioski. Jestem zadowolony, bo wkład pracy, którą włożyłem i droga, którą przebyłem z różnymi niespodziankami wzdłuż niej, motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy przed tym, co czeka mnie w następnym roku.
Pewnie, że mogłem zrobić coś inaczej, a nawet lepiej. Przyznaję się, że kilka razy odpuściłem serię ćwiczeń wzmacniających, bo bardzo ich nie lubię. Tutaj lekcja dla Was! Nie było tego dużo i nie miało wpływu na moją formę, ale minęło bardzo dużo czasu, a ja wciąż czasami mam o to do siebie pretensje. Czasami rzeczy, których nie lubimy, są tymi, które są nam wskazane, dlatego nie odpuszczajcie. Chyba nie chcecie mieć wyrzutów sumienia?
W dodatku zmieniły się moje sportowe priorytety, a ja nie miałem wszystkiego idealnie rozpracowanego, szczególnie w aspekcie przemyślanego odżywiania nie tylko w trakcie samych zawodów, ale również na co dzień. Nie pilnowałem tego, czego powinienem i przypłaciłem to samopoczuciem przede wszystkim w okresie, w którym przyszło mi mierzyć się na trasach Golden Trail Series.
Szybka reakcja z mojej strony i dzięki pomocy dietetyka, kolejnej dodatkowej samodyscyplinie, dałem radę unormować sytuację.
Cóż, perfekcja nie wdarła się także do tematu właściwej regeneracji po startach. To była kolejna z lekcji, jakie przyniosły minione miesiące.
Sławne zawody i mniej sławny ja
W tym roku cele miałem zdecydowanie inne niż do tej pory. Postawiłem na dłuższe dystanse, bo po pierwsze chciałem się sprawdzić i doświadczyć czegoś nowego.
Nie będę owijał w bawełnę, że chodziło mi o coś jeszcze. Rozwój sportowy i rywalizacja z lepszymi od siebie to jedno. Ale kto z Was nie pomyślał sobie, siedząc przed ekranem komputera i oglądając filmy z najsławniejszych biegów górskich świata, że nie chciałby znaleźć się w samym środku tłumu dopingujących kibiców? Ja bardzo chciałem poczuć wreszcie taką atmosferę.
Zawody na dłuższych dystansach są zarówno w Polsce, jak i na świecie bardziej popularne. Aby móc robić coś lepiej i mieć lepszych sponsorów, trzeba się pokazywać. To aspekt swego rodzaju opłacalności tego, gdzie i w czym decyduję się startować. Próżność? Nie. To nieodparta chęć rozwoju. Dzisiaj mam 13 medali mistrzostw Polski i wciąż nie każdy w środowisku o mnie słyszał. Jeśli zrobi się głośniej, to obiecuję jednak, że tylko dzięki pracy włożonej w codzienne treningi i wszystko to, co jest ich koniecznym uzupełnieniem.
Myślę, że biegi wysokogórskie – skyrunning, a w Polsce chociażby jest to Wysokogórski Bieg im. druha Franciszka Marduły, są zdecydowanie bardziej medialne od biegów alpejskich, w których startowałem i przecież wciąż startuję. Nawet słynny bieg na Kasprowy nie jest tak popularny w świadomości ludzi interesujących się sportem, jak właśnie rywalizacja znana w skrócie pod nazwą „Marduły”.
Dzisiaj popularność danego biegacza górskiego zazwyczaj mierzona jest w kilometrach, co dobrze widać na przykładzie wielu zawodników. Ten aspekt jest przecież niezwykle ważny, jeśli chcemy myśleć o sporcie poważnie.
Blaski i cienie podane na tacy
Najjaśniejszym punktem minionego sezonu były mistrzostwa Europy w skyrunningu. To takie udowodnienie sobie, że mogę biegać na zdecydowanie wyższym poziomie, niż pokazałem to w Golden Trail Series.
Na tydzień przed startem miałem mieszane uczucia. Z jednej strony czułem, że jest nieco lepiej, lecz z drugiej sam do końca nie byłem przekonany, czy faktycznie pewne kroki (dieta) przyniosą tak szybko oczekiwany rezultat. Czułem więcej siły podczas podbiegów, lepiej mi się biegało i wreszcie odczułem poprawę w swoim codziennym samopoczuciu w porównaniu do tego, co było chociażby przed Golden Trail Series.
No właśnie. To był ten najciemniejszy etap sezonu. Szczególnie jeśli chodzi o ostatni start. Nie ukrywam, że każdy z trzech biegów w tym cyklu nie był taki, jak sobie wymarzyłem. Ostatni wyścig opisałbym słowem „porażka”. Trzeba było to przełknąć i pracować dalej. Cieszę się, że nie poddałem się i wszystko poszło w dobrym kierunku.
Jutro NIE będziesz biegać ultra!
Ja z pewnością nie będę! Mowa tutaj o zmianie celów sportowych, bo chyba każdy prędzej czy później chciał, będzie chciał lub przynajmniej pomyśli, żeby spróbować czegoś nowego.
Jeśli chcemy zmieniać swoje priorytety, z pewnością trzeba podejść do tego z głową!
Ja przyznałem się wyżej do kilku błędów, lecz z pewnością nie zrealizowałbym pewnych pomysłów, gdybym wiedział, że mój organizm nie jest przygotowany do nowych zachcianek głowy.
Jeżeli chcemy przerzucić się na biegi na dystansie ultra, a biegamy po górach około dziesięciu kilometrów, jasne jest, że w następnym sezonie nie ziścimy swojego planu. Wdrażanie się do nowych dystansów powinno przebiegać stopniowo. Kiedy w pierwszym sezonie biegaliśmy krótszy kilometraż, w następnym za cel postawmy sobie półmaraton, a za dwa lata maraton. Można nieco skrócić ten czas, ale nie szarżować. Inaczej wyniki po prostu nie będą satysfakcjonujące. Sprawy związane z przystosowaniem się organizmu do nowej sytuacji to rzecz oczywista.
Znowu z drugiej strony, biegając ultra, warto jest spróbować czegoś nowego – krótszego. Będzie to dodatkowy bodziec, który z pewnością się przyda. Zawsze, jeśli próba zmiany priorytetów startowych nie powiedzie się, można przecież wrócić do swoich pierwotnych celów, tylko spróbować robić to lepiej.
Silne nogi muszą nosić silną głowę
Skromność w połączeniu z perfekcjonizmem zawsze były cechami, które ceniłem w sobie samym i innych ludziach. W to wszystko miesza się ambicja. Problem w tym, że jeszcze niedawno brakowało mi śmiałości i wiary w to, że ktoś może mnie doceniać za wyniki sportowe. Nie można mylić tego jednak z brakiem wiary w to, że mogę więcej osiągnąć.
Dziś jestem pewniejszy siebie! Patrzcie, mam nawet stronę internetową 🙂
Sam z roku na rok udowadniam sobie, że jestem lepszy w tym, co robię. Jakie są tego rezultaty? W tym roku zdobyłem cztery medale mistrzostw Polski, ale tak naprawdę mało mnie one satysfakcjonowały, a przygoda z Golden Trail Series pogrążyła mnie już całkowicie. Mimo wszystko odbudowałem się na tyle, że byłem gotowy na mistrzostwa Europy. To dało mi myślenie, że jestem już czegoś wart. Moja motywacja po tym roku nie będzie już funkcjonowała zatem tak, jak do tej pory. Jesteśmy ludźmi, zdarzają się słabsze starty, czy nawet cała seria porażek, ale na tej bazie powinniśmy budować swoją siłę i pracować nad poprawą.
Wasze wyniki, moje skrzydła
Mam całkiem sporą grupkę, która zaufała moim kompetencjom trenerskim. Ta praca cieszy mnie, szczególnie gdy widzę zadowolenie na twarzach moich podopiecznych. Czasami rosną mi nawet większe skrzydła 🙂
Każdy, kto zgłosił się do mnie w tym roku, raczej zdecydował się na kontynuację współpracy ze mną. Wyniki zawodników budują i podnoszą na duchu, jeśli widzę, że komuś dobrze idzie, albo dostaję podziękowania.
Tak naprawdę ja jestem tylko pomysłodawcą planu, pomocną dłonią. Służę radą i pilnuję, aby nikt nie popełniał tych błędów, które kiedyś popełniałem ja. Lepiej uczyć się przecież na cudzych błędach. Najważniejsze jest wykonanie planu, bo bez niego niczego zdziałać się nie da. Najwięcej zawsze zawdzięczamy samemu sobie!