Jeśli życie sportowca to ciągłe pakowanie walizek i umiejętność znoszenia cierpienia podczas maksymalnego wysiłku, w tym roku zostałem w tych dziedzinach mistrzem. W porównaniu do lat ubiegłych byłem zdecydowanie bardziej aktywnym podróżnikiem i poznałem kolejny smak biegania. Przeczytajcie, jaki był sezon, który całkowicie poświęciłem cyklowi Golden Trail Series.

Ten tekst to w żadnym wypadku moment rozliczeń z tym, co było, ale raczej sposób na to, aby podzielić się z Wami wszystkim tym, co przeżyłem w minionych miesiącach. Sport to bowiem nie tylko masa treningów, starty w zawodach, wysiłek, stres i dyscyplina, ale również cała masa emocji i przygód, które dotykają mnie jako sportowca niemal każdego dnia.

Tym samym przedstawiam Wam krótki zarys ostatnich miesięcy, które obfitowały w wiele podróży. Kolejny sezon pokazał mi, jak długa droga jeszcze przede mną, ale również uświadomił mnie, że zrobiłem duży postęp. Ten niekończący się perfekcjonizm jest motorem napędowym do stawania się lepszą wersją samego siebie.

Wiosna i pierwszy etap – L’Olla de Nuria

Przygotowania do tego sezonu szły bardzo dobrze. Jednym słowem wszystko przebiegało jak po maśle. Czułem się wręcz rewelacyjnie i to już w marcu, choć do rozpoczęcia sezonu było jeszcze sporo czasu.

Jak to w życiu bywa, musiały jednak spaść na mnie przeszkody i to znienacka. Dopadł mnie znany z mediów wirus, który sprowadził się do dwóch tygodni przerwy od treningu.

Po przymusowym urlopie oczywiście było zdecydowanie ciężej. Wyższe tętno i myśli, że może być ciężko pozbierać się tak szybko jak oczekiwałbym tego od swojego organizmu. Przez miesiąc czułem, że jestem daleko od tego, co było w marcu. Dalej robiłem jednak swoje, a niedługo potem pojechałem na samotny obóz zagraniczny. Tam mogłem w stu procentach skupić się na pracy, ale z nią zdarzyło mi się trochę przesadzić…

Siła woli i dobre samopoczucie skłoniły do myśli o nadrabianiu zaległości. Pierwsze dni były spokojne. Po mocniejszych treningach pojawiły się pierwsze problemy z przeponą. Te okazały się zmorą minionego sezonu.

Treningi zrobiły się nieco lżejsze. Odpuściliśmy bieganie w trzecim zakresie. Pracowałem jednak nadal, szukając ciągle przyczyny dyskomfortu.

L’Olla de Nuria to pierwszy strat sezonu. Pojechałem do Hiszpanii dać z siebie wszystko, pomimo drobnych przeszkód zdrowotnych. Miałem w głowie swoje założenia, ale po pięciu kilometrach znów poczułem ból w przeponie i nie mogłem zaczerpnąć komfortowo powietrza. Można pomyśleć, że to od wysokości, ale ja dobrze wiem, że było to zupełnie inne odczucie.

Pierwszy bieg nie poszedł po mojej myśli. Zająłem 12. miejsce, ale czułem, że tamtego dnia nie pokazałem tego, na co mnie stać.

Rozliczenie z Golden Trail Series

Po pewnym czasie wciąż wspominam kolejne etapy cyklu Golden Trail Series. W końcu występy w zawodach tej rangi to zawsze dodatkowe emocje, wspomnienia i oczywiście doświadczenie.

Następny był Marathon du Mont-Blanc. Pamiętny, bo przecież miałem okazję być już tam wcześniej i raczej nie wspominam tamtego startu w kategorii udanych. Wykończył mnie wtedy upał.

W tym roku obawiałem się czegoś innego. Miałem zresztą rację, bo czułem, że przez przeponę ponownie nie mogę wejść na wyższe obroty. Trening zluzowaliśmy zatem jeszcze mocniej, aby zniwelować problem.

Na Dolomyths Run we Włoszech dałem już z siebie wszystko. Co prawda skończyłem na 20. miejscu, ale był to tylko efekt tego, że trenowałem lżej. Pobiegłem jednak na swoich możliwościach. Problem nawracał, choć było już o wiele lepiej.

Następnym punktem było Chiemgau Trail Run. Tam bardzo dobrze pobiegłem pierwsze okrążenie. Drugie zacząłem spokojnie, ale złapała mnie „bomba”. Zrobiłem się cały mokry, zagotowałem się i nie miałem już z czego podbiec pod górę. Do mety włączyłem tryb zachowawczy w obawie o skurcze w tamtym stanie. Nie czułem się najlepiej, choć rzeczywiście był to mój najlepszy występ, jeśli chodzi o zajęte miejsce.

Moim zdaniem swój najlepszy występ zaliczyłem jednak na przedostatnim występie w cyklu. W La Skyrhune zająłem 12. miejsce i wyszedłem faktycznie na najwyższe obroty.

W tym miejscu warto przytoczyć wątek walki z kobietą i momentami tasowania się z Nienke Brinkman. Miałem na tamtym etapie solidną „odcinkę”. Zgadza się, że w bieganiu są one coraz mocniejsze, zaskakują i niektóre z nich faktycznie są bliskie poziomem mocnych mężczyzn. Sami widzimy, co dzieje się na arenie międzynarodowej na asfalcie.

Wielki finał ligi mistrzów biegów górskich

Nie wiedziałem, czy jechać na finał, ale w końcu stwierdziłem, że trzeba tam być. Jedyne, czego się bałem, to pogody. Źle znoszę ciepło.

Co działo się na trasie? Zacząłem spokojnie według założeń i biegłem wspólnie z Marcinem Rzeszótko aż do końca pierwszego zbiegu. Czułem się bardzo dobrze i wtedy powoli zacząłem się przesuwać do przodu. Do pewnego momentu byłem nawet ósmy. Prawdziwa walka zaczęła się na ostatnim podbiegu. Przeszedłem do marszu i kolejno wyprzedzali mnie zawodnicy, którzy jeszcze przed chwilą byli za moimi plecami. Wśród nich był Marcin Rzeszótko, który koleżeńsko zapytał, czy dam radę dalej biec.

W tamtym kryzysowym momencie najbardziej zapadł mi w pamięci Sylvain Cachard – jego opuszczone ręce i poza ciała, jakby słaniał się na nogach. Wyprzedziłem go i myślałem sam już tylko o tym, żeby dojść do kolejnego punktu z wodą. Szczerze mówiąc miałem w tamtej chwili ochotę zejść z trasy. To bez przesady była walka nie o pozycję, ale o to, żeby przetrwać. Właśnie tak czułem się w tamtej chwili.

Stwierdziłem, że to bez sensu. Co ja tu właściwie robię? Jeszcze przecież nie tak dawno myślałem sobie o ósmym miejscu i awansie, a kilka kilometrów dalej dzieje się ze mną takie coś.

W tamtej chwili wiele osób uważało, że bieg był przesadzony, a trasa ze względu na pogodę powinna być skrócona.

Ulubione i znienawidzone 12. miejsce

12. miejsce zdecydowanie mnie prześladowało zarówno w poszczególnych biegach, jak i w klasyfikacji generalnej, bo na takim zostałem finalnie sklasyfikowany.

Patrząc na dwa pierwsze występy, jestem przekonany, że przy dobrym rozegraniu wszystkich elementów z trenerem i braku dodatkowych problemów, jestem w stanie naprawdę dobrze biegać. Badania, które wykonałem w związku z podejrzeniem, że coś nie tak jest z moją przeponą nie wykazały niczego niepokojącego. W kość dostały mięsień prosty i skośny brzucha, choć odczucia podczas wysiłku były inne. Myślę, że gdyby nie to, w pierwszych dwóch biegach mógłbym liczyć na miejsce w szóstce. Liczę zatem, że tak będzie w kolejnej edycji na tych samych startach.

Podróże i ludzie. Druga strona biegania po górach

Niesamowite były te podróże. Zobaczyłem wiele nowych miejsc w Europie, które wręcz zachwycały swoim pięknem. Oczywiście nie było czasu na to, aby zwiedzać, ale przed i po startach starałem się zobaczyć choć najbliższą okolicę.

Zdecydowanie w przyszłości chciałbym móc podróżować częściej od startu do startu oraz celem obozów sportowych.

Cykl GTS wydaję się z boku nadmuchany prestiżem i wyższością zawodników. W rzeczywistości tak nie jest. To otwarci ludzie i taka sama atmosfera. Najlepiej odzwierciedlił to wyjazd do Niemiec, kiedy drużyna Salomona pokazała, jak ma wyglądać prawdziwy zespół. Nikt nie ukrywał tego, co kryje trasa, jeśli miał okazję być na niej całej już wcześniej. Każdy mógł liczyć na cenne wskazówki i rady. Tego zdecydowanie brakuje mi w Polsce i chciałbym, żeby właśnie tak wyglądało nasze narodowe środowisko.

Organizatorzy cyklu pytali sportowców o to, jak widzą ten sam cykl biegów w przyszłości. Takie spojrzenie pozwala na doskonalenie naszej dyscypliny i pracy, którą w sport wkłada każda ze stron. To kolejny aspekt, który mnie zaskoczył. Tam niezwykle liczy się poziom przygotowania imprezy. Na pierwszym miejscu są ludzie, a nie zarobek na nich.

W tym miejscu warto wspomnieć o jeszcze jednym celu na kolejny rok! Skończyłem studia, które pochłaniały sporo mojego czasu. Ten, który zaoszczędzę teraz chyba czas poświęcić na naukę języka angielskiego, a raczej jego szlifowanie. Jeśli mam się ścigać z najlepszymi i dobrze czuć się w ich gronie, chciałbym też móc sprawniej rozmawiać, żartować i opowiadać o tym, co tak wszystkich nas fascynuje – o bieganiu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *